Osobiste wspomnienia
o Bolesławie Chamocie
o Bolesławie Chamocie
Bolku, nie zagramy już kolejnej partii …
Rozegraliśmy ich wiele, w różnych miejscach, najczęściej jednak w szkole, Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika, w którym rozpocząłeś pracę w połowie lat siedemdziesiątych minionego wieku, jako doświadczony już nauczyciel. Ja miałem wtedy zaledwie kilkuletni staż pracy w szkole.
W krótkim czasie znaleźliśmy wspólny, nieduży stolik w pokoju nauczycielskim pod oknem wychodzącym na sąsiednie liceum. Na nim prawie zawsze czekała na nas szachownica z bierkami, czasami w pudełku, częściej rozłożona z niedokończoną partią. Graliśmy nie tylko po lekcjach, ale również w czasie przerw między nimi. Wydaje mi się, że przerwy trwały wtedy dłużej, niż obecnie.
Z pracowni chemicznej znajdującej się na parterze było do pokoju nauczycielskiego dużo bliżej, niż z sali gimnastycznej, stąd moja przewaga, której jednak nigdy mi nie wymawiałeś. Miałem więcej czasu, aby ogarnąć sytuację na szachownicy i nim przybiegłeś, wiedziałem jaki wykonać ruch. Zwykle graliśmy bez szachowego zegara, ale jeden drugiego nie ponaglał, kiedy oczekiwanie na wykonanie ruchu przez przeciwnika trwało zbyt długo. Z zegara korzystaliśmy jedynie grając blitza, ustawiając łączny czas do namysłu dla każdego na 5 minut.
Bywało, że w namiętnym zapamiętaniu przy szachownicy, traciliśmy kontakt z otoczeniem. Koleżanki i koledzy początkowo zwracali nam uwagę, a nawet czynili wymówki, że tak nie wypada, że należy w czasie przerw porozmawiać, pożartować, kawy się napić. Próbowali utrudniać nam to granie. Kiedy wychodziliśmy na lekcje przestawiali nam bierki na szachownicy, a na następnej przerwie bacznie obserwowali, czy się zorientujemy. Byli zdziwieni, że potrafimy wrócić do ustawienia jakie pozostawiliśmy i nie zaczynamy nowej partii. Później przyzwyczaili się, a ci którzy znali zasady gry, rozpoczęli nam kibicować, komentowali posunięcia, oceniali nasze szanse. Byli wśród nich koledzy, którzy odeszli przed Tobą: Paweł Barabosz, Teofil Ćwikła, Tadeusz Kotas, Antoni Macura, Bronisław Młyński, Leopold Stoły, również dyrektor – Jerzy Sowiński. Kiedy zbyt długo po skończonej przerwie siedzieliśmy jeszcze przy szachownicy, spoglądał na nas pobłażliwym okiem, z jednej strony – jak kolega, a z drugiej – jako pełniący nadzór – wołał: dzwoniło, idziemy.
Zastanawiałem się nieraz, cóż to był za fenomen, grać przez tyle lat z jednym partnerem. Znaliśmy nawzajem swoje otwarcia, strategie gry środkowej i końcówki. Nikt po nas, a i pewnie przed nami w naszym liceum tak nie grywał.
Nie liczyliśmy rozegranych partii, ważny był wynik, nazywany wynikiem Wszech Czasów. Oscylował wokół zera, bywały okresy, że byłeś „do przodu” kilka, najwyżej kilkanaście partii i odwrotnie przez jakiś czas, miesiąc, dwa, ja prowadziłem. To jeden z powodów pozwalający grać nam tak długo i z takim zamiłowaniem. Nasza pasja wynikała z chęci rywalizacji i tę cechę mieliśmy zapisaną w genach. Szachy były jedyną dziedziną, w której mogłem Ci dorównać.
We wszystkich innych dyscyplinach sportowych, czy to drużynowych - piłce nożnej, siatkowej, czy indywidualnych – gimnastyce, pływaniu, lekkoatletyce, tenisie, moje szanse, aby Cię pokonać były znikome. Byłeś wszechstronnym sportowcem, nauczycielem, który swoim przykładem zachęcał do czynnego uprawiania sportu i zdrowego stylu życia, wreszcie trenerem klubów sportowych na Ziemi Cieszyńskiej. Pozostaniesz w pamięci setek Twoich uczniów i zawodników.
Pożegnaliśmy Ciebie pięknym, listopadowym popołudniem, przeniosłeś się w zaświaty. Może znajdziesz tam stolik, ustawisz na nim szachownicę i zaczekasz, aż przyjdę… Przypomnimy sobie ziemski wynik, podamy rękę i znowu zagramy.
Rozegraliśmy ich wiele, w różnych miejscach, najczęściej jednak w szkole, Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika, w którym rozpocząłeś pracę w połowie lat siedemdziesiątych minionego wieku, jako doświadczony już nauczyciel. Ja miałem wtedy zaledwie kilkuletni staż pracy w szkole.
W krótkim czasie znaleźliśmy wspólny, nieduży stolik w pokoju nauczycielskim pod oknem wychodzącym na sąsiednie liceum. Na nim prawie zawsze czekała na nas szachownica z bierkami, czasami w pudełku, częściej rozłożona z niedokończoną partią. Graliśmy nie tylko po lekcjach, ale również w czasie przerw między nimi. Wydaje mi się, że przerwy trwały wtedy dłużej, niż obecnie.
Z pracowni chemicznej znajdującej się na parterze było do pokoju nauczycielskiego dużo bliżej, niż z sali gimnastycznej, stąd moja przewaga, której jednak nigdy mi nie wymawiałeś. Miałem więcej czasu, aby ogarnąć sytuację na szachownicy i nim przybiegłeś, wiedziałem jaki wykonać ruch. Zwykle graliśmy bez szachowego zegara, ale jeden drugiego nie ponaglał, kiedy oczekiwanie na wykonanie ruchu przez przeciwnika trwało zbyt długo. Z zegara korzystaliśmy jedynie grając blitza, ustawiając łączny czas do namysłu dla każdego na 5 minut.
Bywało, że w namiętnym zapamiętaniu przy szachownicy, traciliśmy kontakt z otoczeniem. Koleżanki i koledzy początkowo zwracali nam uwagę, a nawet czynili wymówki, że tak nie wypada, że należy w czasie przerw porozmawiać, pożartować, kawy się napić. Próbowali utrudniać nam to granie. Kiedy wychodziliśmy na lekcje przestawiali nam bierki na szachownicy, a na następnej przerwie bacznie obserwowali, czy się zorientujemy. Byli zdziwieni, że potrafimy wrócić do ustawienia jakie pozostawiliśmy i nie zaczynamy nowej partii. Później przyzwyczaili się, a ci którzy znali zasady gry, rozpoczęli nam kibicować, komentowali posunięcia, oceniali nasze szanse. Byli wśród nich koledzy, którzy odeszli przed Tobą: Paweł Barabosz, Teofil Ćwikła, Tadeusz Kotas, Antoni Macura, Bronisław Młyński, Leopold Stoły, również dyrektor – Jerzy Sowiński. Kiedy zbyt długo po skończonej przerwie siedzieliśmy jeszcze przy szachownicy, spoglądał na nas pobłażliwym okiem, z jednej strony – jak kolega, a z drugiej – jako pełniący nadzór – wołał: dzwoniło, idziemy.
Zastanawiałem się nieraz, cóż to był za fenomen, grać przez tyle lat z jednym partnerem. Znaliśmy nawzajem swoje otwarcia, strategie gry środkowej i końcówki. Nikt po nas, a i pewnie przed nami w naszym liceum tak nie grywał.
Nie liczyliśmy rozegranych partii, ważny był wynik, nazywany wynikiem Wszech Czasów. Oscylował wokół zera, bywały okresy, że byłeś „do przodu” kilka, najwyżej kilkanaście partii i odwrotnie przez jakiś czas, miesiąc, dwa, ja prowadziłem. To jeden z powodów pozwalający grać nam tak długo i z takim zamiłowaniem. Nasza pasja wynikała z chęci rywalizacji i tę cechę mieliśmy zapisaną w genach. Szachy były jedyną dziedziną, w której mogłem Ci dorównać.
We wszystkich innych dyscyplinach sportowych, czy to drużynowych - piłce nożnej, siatkowej, czy indywidualnych – gimnastyce, pływaniu, lekkoatletyce, tenisie, moje szanse, aby Cię pokonać były znikome. Byłeś wszechstronnym sportowcem, nauczycielem, który swoim przykładem zachęcał do czynnego uprawiania sportu i zdrowego stylu życia, wreszcie trenerem klubów sportowych na Ziemi Cieszyńskiej. Pozostaniesz w pamięci setek Twoich uczniów i zawodników.
Pożegnaliśmy Ciebie pięknym, listopadowym popołudniem, przeniosłeś się w zaświaty. Może znajdziesz tam stolik, ustawisz na nim szachownicę i zaczekasz, aż przyjdę… Przypomnimy sobie ziemski wynik, podamy rękę i znowu zagramy.
Stanisław Kubicius