Wiele twarzy Pani Marii Mendrek
Na pewno zdarzyło wam się ucieszyć z odwołania nielubianej lekcji, być zaskoczonym przez nieoczekiwane zastępstwo, ale czy wiecie, kto za tym wszystkim stoi? Czy wiecie, kto dba o to, aby plan lekcji działał, jak należy?
Kto przez wiele godzin siedzi nad stertą dokumentów, aby nasza szkoła funkcjonowała jak dobrze naoliwiona maszyna? Zapewne część z was powie, że to wicedyrektor, a inni nawet wspomną jej imię, ale czy wiecie, co ją motywuje, co ją interesuje, co sprawiło, że znajduje się w tym miejscu? Czy wiecie, kim tak naprawdę jest… Pani Maria Mendrek?
Patryk Kuligowski: Na początku chcielibyśmy zapytać, jak się dla pani zaczął ten dzień, jaki ma Pani dzisiaj humor?
Maria Mendrek: Fantastycznie, jest poniedziałek rano, a ja uwielbiam poniedziałki, tak więc jest dobrze.
Jan Korcz: A jakie ma Pani nastawienie na resztę dnia? Ma Pani jakieś plany?
MM: Im bliżej końca dnia, tym bliżej końca tygodnia, także fantastycznie (śmiech). Po południu mam zamiar uczyć się księgowości, niedawno zaczęłam, ponieważ zainteresował mnie ten temat i po prostu lubię liczyć.
JK: W takim razie, czy chciałaby Pani kiedyś zostać księgową?
MM: Owszem, chciałabym.
PK: A myślała już Pani, gdzie? Może w naszej szkole?
MM: W naszej szkole mamy już fantastyczną panią księgową i fantastyczną panią płacową, więc absolutnie nie chciałabym jej zastępować, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
JK: Czyli nie wyklucza Pani opcji zmiany zawodu?
MM: Tak, mam w głowie wizje, że mogłabym zmienić zawód, co prawda nie planuję tego robić, ale nigdy nie wiadomo. Ja też nie ukończyłam kierunku stricte nauczycielskiego tylko robiłam równolegle studium pedagogiczne. Z wykształcenia jestem kryptologiem. Ukończyłam matematykę w zakresie specjalizacji łamania szyfrów - „Przetwarzanie i ochrona informacji” to się tak pięknie nazywa (śmiech), ale generalnie łamanie szyfrów i kodowanie. A więc potrafię łamać szyfry, tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ w ostatnim czasie, wszystko mocno poszło do przodu. Ale jakbym się trochę poduczyła, a nie widzę przeszkód, żeby się nie uczyć, bo uczenie jest fajne, to na pewno dałabym radę. Mogłabym pracować w wojsku (śmiech).
PK: To jak doszło do tego, że została Pani nauczycielem?
MM: Gdy miałam pięć lat powiedziałam, że zostanę nauczycielem, zawsze chciałam to robić, uwielbiam tłumaczyć innym to, co sama dobrze rozumiem i chciałam pomóc tym, którzy też chcieliby to zrozumieć.
PK: To dlaczego pedagogika nie była Pani głównym kierunkiem na studiach?
MM: Ciekawa historia, moja najlepsza przyjaciółka nie chciała być nauczycielem i namówiła mnie na studiowanie na politechnice. Chciałam iść na kierunek pedagogiczny, wyszło jak wyszło, poszłam z przyjaciółką na politechnikę.
PK: Nadal ma Pani kontakt z przyjaciółką?
MM: Ależ oczywiście! Przyjaźnimy się cały czas, skończyła później informatykę i prowadzi firmę, która projektuje przyłącza informatyczne.
JK: Bardzo nas to cieszy! A czy jest Pani zadowolona z tego, jaką rolę pełni Pani teraz w naszej szkole?
MM: Oczywiście, staram się wypełniać ją najlepiej jak tylko potrafię.
PK: Czy od początku planowała Pani taki a nie inny rozwój kariery?
MM: Tak, jak już wcześniej wspomniałam, chciałam po prostu uczyć. Nie myślałam o karierze dyrektora czy wicedyrektora ani żadnej osoby zarządzającą kadrą.
PK: Więc co się stało, że jednak Pani tym wicedyrektorem została?
MM: Dużo zbiegów okoliczności i czynników zewnętrznych, zaproponowano mi to stanowisko i powiedziałam, że pomogę.
PK: A dlaczego wybrała Pani liceum, a nie na przykład szkołę podstawową?
MM: Dlaczego? Tak naprawdę zupełnie bez żadnego powodu. Jak skończyłam studia to akurat tutaj był wakat i zahaczyłam się, pewnie, gdyby był wakat w szkole podstawowej, to zatrudniłabym się tam.
JK: Niech Pani opisze nam rolę wicedyrektora, czym właściwie zajmuje się Pani za zamkniętymi drzwiami do sekretariatu?
MM: Te drzwi są zawsze otwarte, co prawda teraz je zamknęliście, ale generalnie drzwi do sekretariatu są zawsze otwarte.
Wszyscy: (śmiech)
MM: Wracając, na co dzień, zajmuję się organizacją waszego bezpieczeństwa, waszymi zastępstwami. Tym, co się z wami dzieje, kto przychodzi, gdy waszego nauczyciela nie ma i wszystkim, co z tym związane.
PK: I jak to wygląda? Na jakiej zasadzie to działa?
JK: Czym się Pani kieruje przy ustalaniu naszych zastępstw?
MM: Dobrem ucznia oczywiście! (śmiech) Najważniejsze jest to, aby był wolny nauczyciel, najlepiej nauczyciel, który uczy tego samego przedmiotu lub uczy daną klasę, żeby to nie była zmarnowana godzina, gdzie uczeń i nauczyciel siedzą i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Staram się, abyście czerpali z tych zastępstw jak najwięcej, bo tracicie już samym tym, że wasz nauczyciel jest nieobecny.
PK: Rozumiemy, a oprócz tego, czym się Pani jeszcze zajmuje?
MM: Pełnię pieczę nad stertą dokumentów, bezpieczeństwem informacji, tworzeniem całej dokumentacji z nadawaniem dostępu do różnych systemów, które w szkole pracują, ale tych, z których korzystają pracownicy, nie uczniowie, mało ciekawe (krótki śmiech)
JK: Może wracając do kwestii zastępstw...
MM: Tak myślałam, że jest to dla was - uczniów najciekawsza część mojej pracy, na pewno ułożylibyście je lepiej (śmiech).
JK: (śmiech) Przed wywiadem rozmawialiśmy z różnymi uczniami i kwestią, która konfunduje ich najczęściej, są zastępstwa na początku i na końcu zajęć lekcyjnych. Raz są, raz ich nie ma, od czego to zależy?
MM: Wszystko zależy od tego, czy jest jakiś wolny nauczyciel, który miał mieć na przykład zajęcia z jakąś klasą, której nie ma. Jeśli nie ma, to lekcje takie odwołujemy i uczniowie mogą przyjść do szkoły później lub też wrócić do domu szybciej. Jednak dokładamy wszelkich starań, aby zawsze znaleźć wam jakiegoś nauczyciela na zastępstwo.
PK: Rozumiemy.
JK: Podczas jednej z naszych wizyt w sekretariacie, zauważyliśmy na ścianie w pani gabinecie pewną tablicę, która przykuła naszą uwagę, była to tablica z rozpiską nauczycieli, może opowiedziałaby nam Pani trochę o niej?
MM: Na tej tablicy są wszyscy nauczyciele i wszystkie oddziały. W każdej chwili można tu zobaczyć, który nauczyciel jest w której sali. Każdy znaczek przyporządkowany jest poszczególnemu nauczycielowi, żaden znaczek się nie powtarza. Na niektórych znaczkach są przylepione naklejki, oznaczające godziny do dyspozycji dyrektora szkoły, takie jak podstawy dziennikarstwa.
PK: Czy gdy nauczyciel odchodzi ze szkoły, to znaczek zostaje usunięty i zastąpiony nowym dla nowego nauczyciela?
MM: Nie, zmienia się tylko nazwisko na rozpisce, a znaczek zostaje ten sam.
PK: Jako wicedyrektor ma Pani raczej niewiele godzin z uczniami, jednak jak zdarza się sytuacja, że ma pani z jakąś klasą zastępstwo, czy cieszy się pani z tego?
MM: Bardzo, to jest najfajniejsza część mojej pracy, kontakt z uczniem.
PK: Czy przywiązuje się Pani do uczniów, z którymi ma pani zastępstwa, które trwają dłużej niż parę dni?
MM: Oczywiście, przywiązuje się do klas, które uczę, choć rzadko się zdarza, abym kogoś dłużej zastępowała.
JK: Może odchodząc trochę od naszej szkoły, ale nie porzucając tematu szkolnictwa, poruszmy kwestie o nieco większej skali. Czy dostrzega pani jakieś problemy w aktualnym wyglądzie oświaty w Polsce? Jeśli tak, to co chciałaby Pani w nim zmienić, jeśli byłaby taka możliwość?
MM: Ja jestem zakochana w systemie skandynawskim, najbardziej podoba mi się islandzki, więc taki też starałabym się wdrożyć.
PK: A co takiego w nim Panią tak urzeka?
MM: Urzeka mnie to, że kończąc szkołę podstawową, młody człowiek decyduje, czy idzie do pracy, czy też do szkoły. Nie idzie do szkoły, bo musi, to jest największy ból, który nas w tej chwili dotyka, to że część z was nie chce się uczyć, ale jest do tego zmuszona. Co innego, gdy człowiek sam wybiera, że chce się uczyć, to jest jego decyzja, że idzie w tym kierunku, a nie w innym. Jest w nim wtedy taka wewnętrzna motywacja, a nie smutny obowiązek. Po drugie, na Islandii możliwe jest stworzenie „klasy” dla jednego ucznia. Załóżmy, że chciałbyś zostać hodowcą koni, ale w okolicy nikt tego nie uczy, masz wtedy możliwość powiedzieć: Chcę hodować konie, pomóżcie mi się tego nauczyć”. Wtedy w systemie islandzkim minister edukacji nakazuje dyrektorowi twojej szkoły, aby ten od teraz uczył hodowli koni. Ma on zatrudnić takich specjalistów, aby cię tego nauczyli i wyłącznie dla ciebie tworzony jest osobny program nauczania.
PK: To jest świetne…
MM: To jest idealne (śmiech). Niestety w naszych warunkach byłoby to niesamowicie trudne do zrealizowania ze względu na populację, jednak na Islandii jest znacznie mniej ludzi, więc jest to o wiele prostsze do wykonania. Wypuszczenie choćby jednej czwartej absolwentów klas ósmych na rynek znacznie podwyższyłoby stopę bezrobocia w naszym kraju. Na pewno jest to ciekawe do zbadania, czy w momencie, gdy nadchodzi niż demograficzny, w perspektywie dwudziestu lat, gdy w szkołach podstawowych byłoby znacznie mniej dzieci, wypuszczenie ich na rynek nie byłoby tak złym pomysłem.
JK: Są to pomysły brzmiące naprawdę obiecująco, powiedziałbym, że wręcz idealistycznie. Niesamowite, że szkolnictwo może tak wyglądać, i to w Europie.
MM: Islandczycy dużo bardziej cenią sobie pracę rąk niż wykształcenie, jest tam tylko jeden uniwersytet, nie ma matury, a jeśli chcesz iść na studia, to musisz napisać list motywacyjny, w którym przekonasz rektora, aby cię przyjął. Więc musisz być w pełni zdecydowany i zdeterminowany, bo inaczej może ci się to nie udać. I to jest niesamowite, bo ludzie mogą rozwijać się w tych kierunkach, które ich interesują i które lubią. Jedynymi minusami Islandii jest ukształtowanie terenu, zimno i pogoda (śmiech).
JK PK: (śmiech)
JK: Islandzki system jest fantastyczny, ale wydaje mi się, że jak na realia naszego kraju, nie byłby czymś, co można by było wprowadzić „z dnia na dzień”, czy jest jakaś jedna rzecz, którą, myśli pani, że dałoby się zmienić tu i teraz?
MM: Pierwszym, co bym zrobiła, byłoby pozbycie się obowiązkowych egzaminów zewnętrznych, to się da zrobić nawet w granicach systemu pruskiego, w którym działamy. Zlikwidowałabym egzamin maturalny i egzamin ósmoklasisty, ponieważ do niczego dobrego one nie prowadzą ani dla was jako uczniów, ani dla nas jako nauczycieli. My uczymy was pod testy. Liczą się teraz tylko słupki i wyniki ucznia na tle innych uczniów oraz szkoły na tle innych szkół, co powoduje niesamowicie dużą presję. Nikt nie mówi o tym, co was rozwija, co was interesuje i co wnosi do waszego życia. Bardzo bym chciała po prostu tłumaczyć matematykę, a nie uczyć jej pod test.
JK: Czyli marzą się Pani oceny opisowe?
MM: Bardzo! Zlikwidowałabym kompletnie oceny stopniowe. Tak też mają na Islandii (śmiech). Myślę, że jest to rzecz realna do wprowadzenia i u nas.
PK: Szkoda, że nas takie zmiany już nigdy nie obejmą.
MM: Tak, ale zawsze się tak odczuwa, kiedy ja chodziłam do podstawówki, to sali gimnastycznej nie było, a teraz już jest. Tak często się dzieje i ludzie tak lubią mówić: „Teraz mnie to już nie dotyczy, więc się tym nie interesuję”, ale trzeba myśleć o tym, aby pomóc tym, którzy będą tu po nas. Nam nie udało się mieć takich udogodnień, ale możemy sprawić, aby inni je mieli.
JK: Zgadzam się w stu procentach!
PK: Na początku naszej rozmowy wspominała Pani o swoim zainteresowaniu księgowością. Czy jest jeszcze jakaś rzecz, która panią ciekawi i o której mogłaby nam Pani opowiedzieć?
MM: Genealogia! Genealogia jest fantastyczna, to jest taka choroba, która dopada duszę i trawi ją długo. Sama zajmuję się tym od dwudziestu lat.
PK: Dlaczego się tak Pani zainteresowała akurat genealogią?
MM: Powiem tak, wszystko w życiu jest zbiorem przypadków, kiedyś, przez Internet, poznałam pewnego starszego pana ze Stanów. Interesował się on genealogią i na różnych forach poszukiwał różnych ludzi za pomocą ich nazwisk. Zdarzyło się tak, że właśnie na jedno z tych for trafiłam. Poszukiwał kobiety z mojej miejscowości rodzinnej, o takim samym nazwisku jak moje, ale żyjącej na początku dwudziestego wieku. Co zabawne, nazywała się dokładnie tak, jak moja mama, z tą różnicą, że żyła, około sto lat wcześniej. Wówczas napisałam do tego pana, że nazywam się tak samo, mieszkam w tej samej wiosce, ale wątpię żebyśmy byli spokrewnieni, ponieważ moja prababcia nazywała się inaczej, ale możliwe, że mogło być to jakieś dalsze pokrewieństwo. Tak też zaczęłam szukać tej kobiety i udało mi się odkryć połączenie. Co prawda nie był on ze mną spokrewniony, ale blisko związany z moją dalszą rodziną.
PK: Czyli po tej sytuacji zainteresowała się Pani głębiej tematem genealogii?
MM: Tak, była ona takim zapalnikiem tego mojego hobby. Po raz pierwszy poszłam wtedy z bratem na parafię, poprosiłam, aby pokazano mi księgi i w taki sposób zaczęliśmy szukać. I tak się bawię po dziś dzień. Łącznie z tym, że wczoraj udało mi się odkryć, że moja babcia miała kolejnego kuzyna, o którym wcześniej nie wiedziałam.
PK: A czy utrzymuje Pani kontakt z jakimiś członkami rodziny, których poznała Pani w ten sposób?
MM: Tak, i to takich pochodzących z dość odległych rejonów, ponieważ moja mama nie pochodzi stąd, a moja babcia urodziła się na dzisiejszej Ukrainie. Moi dziadkowie musieli uciekać stamtąd z powodu wojny polsko-bolszewickiej. Mój pradziadek miał dziewięcioro rodzeństwa, było ich dziewięciu braci i jedna siostra, każdy z nich jakieś dzieci miał (mniej lub więcej), oni również mają swoich potomków, spośród których, okazuje się, że część również jest poszukiwaczami swojej dalszej rodziny. No i tak się spotykamy co jakiś czas i jesteśmy w stałym kontakcie.
JK: Jest to myślę, naprawdę fajna rzecz. Można poznać wiele naprawdę ciekawych historii z życia ludzi, których aż tak dobrze się nie znało, a byli nam w jakiś sposób bliscy.
MM: Dokładnie.
PK: Wydaje mi się, że wyczerpaliśmy już wszystkie tematy, które planowaliśmy poruszyć, aczkolwiek wiemy, że moglibyśmy dojść do jeszcze wielu ciekawych informacji na temat Pani osoby. Jednak tak na zakończenie, czy jest jeszcze coś, czym Pani, chciałaby się z nami podzielić? Coś co chciałaby pani przekazać wszystkim uczniom Kopernika?
MM: Myślę, że tak… Zastanówcie się nad swoimi celami, co chcielibyście robić, czego chcielibyście się dowiedzieć, co was interesuje. Tak jak ja jako dziecko postawiłam sobie za cel zostać nauczycielem albo teraz planuję nauczyć się księgowości. Nie muszą to być oczywiście cele długoterminowe, możecie zaplanować coś na tu i teraz, na następny miesiąc, tydzień, a nawet dzień. Po prostu pomyślcie nad tym. A po drugie, naprawdę zazdroszczę wam, że możecie chodzić tutaj do szkoły, do Kopera (śmiech).
JK PK: (śmiech) Bardzo Pani dziękujemy i na pewno weźmiemy to sobie do serca.
Kto przez wiele godzin siedzi nad stertą dokumentów, aby nasza szkoła funkcjonowała jak dobrze naoliwiona maszyna? Zapewne część z was powie, że to wicedyrektor, a inni nawet wspomną jej imię, ale czy wiecie, co ją motywuje, co ją interesuje, co sprawiło, że znajduje się w tym miejscu? Czy wiecie, kim tak naprawdę jest… Pani Maria Mendrek?
Patryk Kuligowski: Na początku chcielibyśmy zapytać, jak się dla pani zaczął ten dzień, jaki ma Pani dzisiaj humor?
Maria Mendrek: Fantastycznie, jest poniedziałek rano, a ja uwielbiam poniedziałki, tak więc jest dobrze.
Jan Korcz: A jakie ma Pani nastawienie na resztę dnia? Ma Pani jakieś plany?
MM: Im bliżej końca dnia, tym bliżej końca tygodnia, także fantastycznie (śmiech). Po południu mam zamiar uczyć się księgowości, niedawno zaczęłam, ponieważ zainteresował mnie ten temat i po prostu lubię liczyć.
JK: W takim razie, czy chciałaby Pani kiedyś zostać księgową?
MM: Owszem, chciałabym.
PK: A myślała już Pani, gdzie? Może w naszej szkole?
MM: W naszej szkole mamy już fantastyczną panią księgową i fantastyczną panią płacową, więc absolutnie nie chciałabym jej zastępować, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
JK: Czyli nie wyklucza Pani opcji zmiany zawodu?
MM: Tak, mam w głowie wizje, że mogłabym zmienić zawód, co prawda nie planuję tego robić, ale nigdy nie wiadomo. Ja też nie ukończyłam kierunku stricte nauczycielskiego tylko robiłam równolegle studium pedagogiczne. Z wykształcenia jestem kryptologiem. Ukończyłam matematykę w zakresie specjalizacji łamania szyfrów - „Przetwarzanie i ochrona informacji” to się tak pięknie nazywa (śmiech), ale generalnie łamanie szyfrów i kodowanie. A więc potrafię łamać szyfry, tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ w ostatnim czasie, wszystko mocno poszło do przodu. Ale jakbym się trochę poduczyła, a nie widzę przeszkód, żeby się nie uczyć, bo uczenie jest fajne, to na pewno dałabym radę. Mogłabym pracować w wojsku (śmiech).
PK: To jak doszło do tego, że została Pani nauczycielem?
MM: Gdy miałam pięć lat powiedziałam, że zostanę nauczycielem, zawsze chciałam to robić, uwielbiam tłumaczyć innym to, co sama dobrze rozumiem i chciałam pomóc tym, którzy też chcieliby to zrozumieć.
PK: To dlaczego pedagogika nie była Pani głównym kierunkiem na studiach?
MM: Ciekawa historia, moja najlepsza przyjaciółka nie chciała być nauczycielem i namówiła mnie na studiowanie na politechnice. Chciałam iść na kierunek pedagogiczny, wyszło jak wyszło, poszłam z przyjaciółką na politechnikę.
PK: Nadal ma Pani kontakt z przyjaciółką?
MM: Ależ oczywiście! Przyjaźnimy się cały czas, skończyła później informatykę i prowadzi firmę, która projektuje przyłącza informatyczne.
JK: Bardzo nas to cieszy! A czy jest Pani zadowolona z tego, jaką rolę pełni Pani teraz w naszej szkole?
MM: Oczywiście, staram się wypełniać ją najlepiej jak tylko potrafię.
PK: Czy od początku planowała Pani taki a nie inny rozwój kariery?
MM: Tak, jak już wcześniej wspomniałam, chciałam po prostu uczyć. Nie myślałam o karierze dyrektora czy wicedyrektora ani żadnej osoby zarządzającą kadrą.
PK: Więc co się stało, że jednak Pani tym wicedyrektorem została?
MM: Dużo zbiegów okoliczności i czynników zewnętrznych, zaproponowano mi to stanowisko i powiedziałam, że pomogę.
PK: A dlaczego wybrała Pani liceum, a nie na przykład szkołę podstawową?
MM: Dlaczego? Tak naprawdę zupełnie bez żadnego powodu. Jak skończyłam studia to akurat tutaj był wakat i zahaczyłam się, pewnie, gdyby był wakat w szkole podstawowej, to zatrudniłabym się tam.
JK: Niech Pani opisze nam rolę wicedyrektora, czym właściwie zajmuje się Pani za zamkniętymi drzwiami do sekretariatu?
MM: Te drzwi są zawsze otwarte, co prawda teraz je zamknęliście, ale generalnie drzwi do sekretariatu są zawsze otwarte.
Wszyscy: (śmiech)
MM: Wracając, na co dzień, zajmuję się organizacją waszego bezpieczeństwa, waszymi zastępstwami. Tym, co się z wami dzieje, kto przychodzi, gdy waszego nauczyciela nie ma i wszystkim, co z tym związane.
PK: I jak to wygląda? Na jakiej zasadzie to działa?
JK: Czym się Pani kieruje przy ustalaniu naszych zastępstw?
MM: Dobrem ucznia oczywiście! (śmiech) Najważniejsze jest to, aby był wolny nauczyciel, najlepiej nauczyciel, który uczy tego samego przedmiotu lub uczy daną klasę, żeby to nie była zmarnowana godzina, gdzie uczeń i nauczyciel siedzą i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Staram się, abyście czerpali z tych zastępstw jak najwięcej, bo tracicie już samym tym, że wasz nauczyciel jest nieobecny.
PK: Rozumiemy, a oprócz tego, czym się Pani jeszcze zajmuje?
MM: Pełnię pieczę nad stertą dokumentów, bezpieczeństwem informacji, tworzeniem całej dokumentacji z nadawaniem dostępu do różnych systemów, które w szkole pracują, ale tych, z których korzystają pracownicy, nie uczniowie, mało ciekawe (krótki śmiech)
JK: Może wracając do kwestii zastępstw...
MM: Tak myślałam, że jest to dla was - uczniów najciekawsza część mojej pracy, na pewno ułożylibyście je lepiej (śmiech).
JK: (śmiech) Przed wywiadem rozmawialiśmy z różnymi uczniami i kwestią, która konfunduje ich najczęściej, są zastępstwa na początku i na końcu zajęć lekcyjnych. Raz są, raz ich nie ma, od czego to zależy?
MM: Wszystko zależy od tego, czy jest jakiś wolny nauczyciel, który miał mieć na przykład zajęcia z jakąś klasą, której nie ma. Jeśli nie ma, to lekcje takie odwołujemy i uczniowie mogą przyjść do szkoły później lub też wrócić do domu szybciej. Jednak dokładamy wszelkich starań, aby zawsze znaleźć wam jakiegoś nauczyciela na zastępstwo.
PK: Rozumiemy.
JK: Podczas jednej z naszych wizyt w sekretariacie, zauważyliśmy na ścianie w pani gabinecie pewną tablicę, która przykuła naszą uwagę, była to tablica z rozpiską nauczycieli, może opowiedziałaby nam Pani trochę o niej?
MM: Na tej tablicy są wszyscy nauczyciele i wszystkie oddziały. W każdej chwili można tu zobaczyć, który nauczyciel jest w której sali. Każdy znaczek przyporządkowany jest poszczególnemu nauczycielowi, żaden znaczek się nie powtarza. Na niektórych znaczkach są przylepione naklejki, oznaczające godziny do dyspozycji dyrektora szkoły, takie jak podstawy dziennikarstwa.
PK: Czy gdy nauczyciel odchodzi ze szkoły, to znaczek zostaje usunięty i zastąpiony nowym dla nowego nauczyciela?
MM: Nie, zmienia się tylko nazwisko na rozpisce, a znaczek zostaje ten sam.
PK: Jako wicedyrektor ma Pani raczej niewiele godzin z uczniami, jednak jak zdarza się sytuacja, że ma pani z jakąś klasą zastępstwo, czy cieszy się pani z tego?
MM: Bardzo, to jest najfajniejsza część mojej pracy, kontakt z uczniem.
PK: Czy przywiązuje się Pani do uczniów, z którymi ma pani zastępstwa, które trwają dłużej niż parę dni?
MM: Oczywiście, przywiązuje się do klas, które uczę, choć rzadko się zdarza, abym kogoś dłużej zastępowała.
JK: Może odchodząc trochę od naszej szkoły, ale nie porzucając tematu szkolnictwa, poruszmy kwestie o nieco większej skali. Czy dostrzega pani jakieś problemy w aktualnym wyglądzie oświaty w Polsce? Jeśli tak, to co chciałaby Pani w nim zmienić, jeśli byłaby taka możliwość?
MM: Ja jestem zakochana w systemie skandynawskim, najbardziej podoba mi się islandzki, więc taki też starałabym się wdrożyć.
PK: A co takiego w nim Panią tak urzeka?
MM: Urzeka mnie to, że kończąc szkołę podstawową, młody człowiek decyduje, czy idzie do pracy, czy też do szkoły. Nie idzie do szkoły, bo musi, to jest największy ból, który nas w tej chwili dotyka, to że część z was nie chce się uczyć, ale jest do tego zmuszona. Co innego, gdy człowiek sam wybiera, że chce się uczyć, to jest jego decyzja, że idzie w tym kierunku, a nie w innym. Jest w nim wtedy taka wewnętrzna motywacja, a nie smutny obowiązek. Po drugie, na Islandii możliwe jest stworzenie „klasy” dla jednego ucznia. Załóżmy, że chciałbyś zostać hodowcą koni, ale w okolicy nikt tego nie uczy, masz wtedy możliwość powiedzieć: Chcę hodować konie, pomóżcie mi się tego nauczyć”. Wtedy w systemie islandzkim minister edukacji nakazuje dyrektorowi twojej szkoły, aby ten od teraz uczył hodowli koni. Ma on zatrudnić takich specjalistów, aby cię tego nauczyli i wyłącznie dla ciebie tworzony jest osobny program nauczania.
PK: To jest świetne…
MM: To jest idealne (śmiech). Niestety w naszych warunkach byłoby to niesamowicie trudne do zrealizowania ze względu na populację, jednak na Islandii jest znacznie mniej ludzi, więc jest to o wiele prostsze do wykonania. Wypuszczenie choćby jednej czwartej absolwentów klas ósmych na rynek znacznie podwyższyłoby stopę bezrobocia w naszym kraju. Na pewno jest to ciekawe do zbadania, czy w momencie, gdy nadchodzi niż demograficzny, w perspektywie dwudziestu lat, gdy w szkołach podstawowych byłoby znacznie mniej dzieci, wypuszczenie ich na rynek nie byłoby tak złym pomysłem.
JK: Są to pomysły brzmiące naprawdę obiecująco, powiedziałbym, że wręcz idealistycznie. Niesamowite, że szkolnictwo może tak wyglądać, i to w Europie.
MM: Islandczycy dużo bardziej cenią sobie pracę rąk niż wykształcenie, jest tam tylko jeden uniwersytet, nie ma matury, a jeśli chcesz iść na studia, to musisz napisać list motywacyjny, w którym przekonasz rektora, aby cię przyjął. Więc musisz być w pełni zdecydowany i zdeterminowany, bo inaczej może ci się to nie udać. I to jest niesamowite, bo ludzie mogą rozwijać się w tych kierunkach, które ich interesują i które lubią. Jedynymi minusami Islandii jest ukształtowanie terenu, zimno i pogoda (śmiech).
JK PK: (śmiech)
JK: Islandzki system jest fantastyczny, ale wydaje mi się, że jak na realia naszego kraju, nie byłby czymś, co można by było wprowadzić „z dnia na dzień”, czy jest jakaś jedna rzecz, którą, myśli pani, że dałoby się zmienić tu i teraz?
MM: Pierwszym, co bym zrobiła, byłoby pozbycie się obowiązkowych egzaminów zewnętrznych, to się da zrobić nawet w granicach systemu pruskiego, w którym działamy. Zlikwidowałabym egzamin maturalny i egzamin ósmoklasisty, ponieważ do niczego dobrego one nie prowadzą ani dla was jako uczniów, ani dla nas jako nauczycieli. My uczymy was pod testy. Liczą się teraz tylko słupki i wyniki ucznia na tle innych uczniów oraz szkoły na tle innych szkół, co powoduje niesamowicie dużą presję. Nikt nie mówi o tym, co was rozwija, co was interesuje i co wnosi do waszego życia. Bardzo bym chciała po prostu tłumaczyć matematykę, a nie uczyć jej pod test.
JK: Czyli marzą się Pani oceny opisowe?
MM: Bardzo! Zlikwidowałabym kompletnie oceny stopniowe. Tak też mają na Islandii (śmiech). Myślę, że jest to rzecz realna do wprowadzenia i u nas.
PK: Szkoda, że nas takie zmiany już nigdy nie obejmą.
MM: Tak, ale zawsze się tak odczuwa, kiedy ja chodziłam do podstawówki, to sali gimnastycznej nie było, a teraz już jest. Tak często się dzieje i ludzie tak lubią mówić: „Teraz mnie to już nie dotyczy, więc się tym nie interesuję”, ale trzeba myśleć o tym, aby pomóc tym, którzy będą tu po nas. Nam nie udało się mieć takich udogodnień, ale możemy sprawić, aby inni je mieli.
JK: Zgadzam się w stu procentach!
PK: Na początku naszej rozmowy wspominała Pani o swoim zainteresowaniu księgowością. Czy jest jeszcze jakaś rzecz, która panią ciekawi i o której mogłaby nam Pani opowiedzieć?
MM: Genealogia! Genealogia jest fantastyczna, to jest taka choroba, która dopada duszę i trawi ją długo. Sama zajmuję się tym od dwudziestu lat.
PK: Dlaczego się tak Pani zainteresowała akurat genealogią?
MM: Powiem tak, wszystko w życiu jest zbiorem przypadków, kiedyś, przez Internet, poznałam pewnego starszego pana ze Stanów. Interesował się on genealogią i na różnych forach poszukiwał różnych ludzi za pomocą ich nazwisk. Zdarzyło się tak, że właśnie na jedno z tych for trafiłam. Poszukiwał kobiety z mojej miejscowości rodzinnej, o takim samym nazwisku jak moje, ale żyjącej na początku dwudziestego wieku. Co zabawne, nazywała się dokładnie tak, jak moja mama, z tą różnicą, że żyła, około sto lat wcześniej. Wówczas napisałam do tego pana, że nazywam się tak samo, mieszkam w tej samej wiosce, ale wątpię żebyśmy byli spokrewnieni, ponieważ moja prababcia nazywała się inaczej, ale możliwe, że mogło być to jakieś dalsze pokrewieństwo. Tak też zaczęłam szukać tej kobiety i udało mi się odkryć połączenie. Co prawda nie był on ze mną spokrewniony, ale blisko związany z moją dalszą rodziną.
PK: Czyli po tej sytuacji zainteresowała się Pani głębiej tematem genealogii?
MM: Tak, była ona takim zapalnikiem tego mojego hobby. Po raz pierwszy poszłam wtedy z bratem na parafię, poprosiłam, aby pokazano mi księgi i w taki sposób zaczęliśmy szukać. I tak się bawię po dziś dzień. Łącznie z tym, że wczoraj udało mi się odkryć, że moja babcia miała kolejnego kuzyna, o którym wcześniej nie wiedziałam.
PK: A czy utrzymuje Pani kontakt z jakimiś członkami rodziny, których poznała Pani w ten sposób?
MM: Tak, i to takich pochodzących z dość odległych rejonów, ponieważ moja mama nie pochodzi stąd, a moja babcia urodziła się na dzisiejszej Ukrainie. Moi dziadkowie musieli uciekać stamtąd z powodu wojny polsko-bolszewickiej. Mój pradziadek miał dziewięcioro rodzeństwa, było ich dziewięciu braci i jedna siostra, każdy z nich jakieś dzieci miał (mniej lub więcej), oni również mają swoich potomków, spośród których, okazuje się, że część również jest poszukiwaczami swojej dalszej rodziny. No i tak się spotykamy co jakiś czas i jesteśmy w stałym kontakcie.
JK: Jest to myślę, naprawdę fajna rzecz. Można poznać wiele naprawdę ciekawych historii z życia ludzi, których aż tak dobrze się nie znało, a byli nam w jakiś sposób bliscy.
MM: Dokładnie.
PK: Wydaje mi się, że wyczerpaliśmy już wszystkie tematy, które planowaliśmy poruszyć, aczkolwiek wiemy, że moglibyśmy dojść do jeszcze wielu ciekawych informacji na temat Pani osoby. Jednak tak na zakończenie, czy jest jeszcze coś, czym Pani, chciałaby się z nami podzielić? Coś co chciałaby pani przekazać wszystkim uczniom Kopernika?
MM: Myślę, że tak… Zastanówcie się nad swoimi celami, co chcielibyście robić, czego chcielibyście się dowiedzieć, co was interesuje. Tak jak ja jako dziecko postawiłam sobie za cel zostać nauczycielem albo teraz planuję nauczyć się księgowości. Nie muszą to być oczywiście cele długoterminowe, możecie zaplanować coś na tu i teraz, na następny miesiąc, tydzień, a nawet dzień. Po prostu pomyślcie nad tym. A po drugie, naprawdę zazdroszczę wam, że możecie chodzić tutaj do szkoły, do Kopera (śmiech).
JK PK: (śmiech) Bardzo Pani dziękujemy i na pewno weźmiemy to sobie do serca.